Miłosierny
Najpewniej wtedy, gdy miałem lat siedemnaście jeszcze rosłem. Oglądałem ostatnio swe własne zdjęcie z tamtych czasów. Gdybym na jego podstawie miał decydować czy wpuścić owego kawalera do nocnego lokalu z kabaretem, zwróciłbym się o poradę do lekarzy. Miałem i wtedy świadomość konieczności takiej konsultacji i bardzo mi się to nie podobało. Dziś, będąc osobnikiem już się zmniejszającym, nieco spuchniętym i stabilnym, jestem już wpuszczany wszędzie. Co ciekawe, to też mnie nie zachwyca. Smutne. Otóż wtedy wzrok mój był mętny, wdziana odzież byłą przedziwnego kroju i barw, a obuwie i wyraz twarzy zdumiewające. To wszystko w sposób absolutnie bezdyskusyjny eliminowało mnie - Stanisława Mancewicza z Krakowa - ze wspaniałego życia lokali nocnych dla dorosłych, gdzie stawiano na choćby pozorną stateczność. To mało powiedziane - stawiano tam na dobór publiczności o raczej kojącym wyrazie twarzy. Czasy wszak były nielekkie. Potrzebne jest tu rzucenie jeszcze kilku słów, by zakreślić horyzont ówczesnej rzeczywistości.
„Piwnica pod Baranami” była - co dziś wydaje się nader dziwne - jednym z trzech, może czterech lokali działających w mieście po zachodzie słońca. Człowiek nabrzmiały dramatycznie miał do wyboru picie w domu, knajpę ze striptizem, lokal serwujący sałatkę jarzynowa pod wódkę, wypełniony agentami tajnej policji i „Piwnicę” właśnie. Każdy starzec to wie, tak było, ale młodzież winna znać przygnębiające elementy życia intelektualnego swych ojców i dziadów. Zagospodarowanie czasu wolnego w nocy było zatem zadaniem palącym i z powodów oczywistych w grę wchodziła tylko „Piwnica”. Na drodze do niej, a tym samym do kolegów, do kabaretu i do baru stał Pan Piotr Ferster. Był wtedy człowiekiem bardzo wysokim, szczupłym ale niezwykle żylastym, przez co ogromnie silnym, był oszałamiająco ciemny, nienagannie ubrany w rzeczy zagraniczne i posługiwał się polszczyzną bez wad. Był obliczem świata istniejącego gdzie indziej, na pewno nie tego tu - brudnego pępka europejskiej prowincji. Rzecz jasna Pan Ferster stojąc tam gdzie stał, nie pełnił ról podrzędnych czy bramkarskich. Był dyrektorem, a zatem dowodził on oddziałem ślepo mu oddanych pracowników z piwnicznych sfer, którzy bez wahania i z naddatkiem wypełniali jego brutalne polecenia. Po chwili refleksji uznaję, że opisywane fakty należy ubrać w inne słowa: Jego bardzo spokojne i rzeczowe sądy, opinie, wnioski oraz teorie, ludzie mu podlegli przekładali na język praktyki. Warto tu dodać, że porucznicy Piotra Ferstera w najmniejszym nawet stopniu nie przypominali dzisiejszych selekcjonerek siedzących w miniówach, w przejściach ogrodzonych pluszowymi sznurami. Byli to ludzie bardzo czerstwi, odziani w kwasoodporne uniformy ze skóry, w skórzane rękawice i takież kapelutki. By dostać się do środka, by znaleźć się na piwnicznych schodach, i by poczuć, że oto dziś nie trzeba wracać do domu, potrzebne było szczęście - wyglądało ono ni mniej, ni więcej tak, że porucznik chwytał amatora kulturalnej rozrywki za włosy, jak ratownik WOPRu wyciągał z bagna rozedrganego tłumu i wciągał za bramę Pałacu pod Baranami. W przytulnej sieni, gdy zza bramy dobiegał bulgot trzęsawiska, Piotr Ferster w słowach bardzo kulturalnych ale żołnierskich, tak dobranych by trafiały one do najlichszego nawet mózgowia, wykładał elementy cywilizacji łacińskiej. Weryfikował przy okazji sumienie i stan odpowiedzialności kandydata. Wynik dobry był szczęściem, windował człowieka na szczyty satysfakcji, wynik dostateczny eliminował niestety. Osobnik tak oceniony dostawał się wtedy na powrót w krzepkie ręce poruczników i lądował na zewnątrz. Znalezienie się na ulicy oznaczało frustrującą drogę ku „Hawełce”, pod którą za zegarek ręczny można było nabyć na pocieszenie flaszkę wódki „Vistula”, bądź „Bałtyk”. Obie miały smak metaliczny i działały rujnująco na centralny układ nerwowy, co odczuwam po dziś dzień.
A zatem szczęście, kultura osobista, inteligencja, walory osobowościowe, pogoda ducha, stabilność emocjonalna i uroda- wszystko to składało się na ocenę dobrą, która dawała możność znalezienia się Na Dole. Tam wystarczyło być jak wszyscy, nie plątać się nadmiernie, nie hałasować i nie wszczynać bójek - te bez wyjątku nie były tolerowane, choćby odbywały się o godność własną, damy, czy Ojczyzny. Bójki zniechęcały Piotra Ferstera do człowieka bijącego się, a kandydującego na stanowisko uczestnika wydarzeń kultury wysokiej. Ostateczne zniechęcenie było okolicznością tragiczną. Jest to dziś, w wieku XXI. całkiem oczywiste, ale wtedy, w latach dawnych, nie było dla większości jasne. Tym samym można rzec o Piotrze Fersterze, że był pionierem kanonu i standardów w tej materii. Jak więc ocenić fakt, że mimo wszystko byłem wpuszczany? Że dostąpiłem? To znaczy najpewniej tyle, że Piotr Ferster był i wciąż jest człowiekiem głęboko przenikliwym,. łagodnym, wrażliwym i przede wszystkim pełnym papieskiego miłosierdzia. Za to mu jestem wdzięczny, i o czym wciąż pamiętam. Z tą wdzięcznością i pamięcią umrę.
SM